poniedziałek, 30 grudnia 2013

Dotrzeć do źródeł problemu?

Znowu potraktowałam swój żołądek jak śmietnik. Kolejny dzień z rzędu. Mój żołądek nie ma dna i granic. W takich chwilach, kiedy mam ochotę zwijać się z bólu z powodu przepełnienia, zadaję sobie pytanie: ,,ale dlaczego ja to właściwie robię?". Odpowiedź nie istnieje. Po prostu idę za tym wewnętrznym przymusem, przegrywam z pokusą.

Ludzie, którzy poradzili sobie z zaburzeniami odżywiania (bądź uśpili swoje skłonności do nich, bo twierdzę, że skłonności się ma na całe życie) zawsze mówią, że najistotniejsze w tym wszystkim było dotarcie do źródeł problemu, które leżą w psychice, w sposobie myślenia, w emocjach.
Często mówi się o niskiej samoocenie i samotności jako o najczęstszych przyczynach problemów z jedzeniem wśród młodzieży. Ponadto podaje się różnorakie problemy rodzinne, nałogi rodziców i brak akceptacji wśród rówieśników.

Nie mam pewności, czy aby na pewno tak właśnie jest, że trzeba wykryć w swojej głowie ten wzór na zaburzenia odżywiania. Na pewno zawsze problem jest INDYWIDUALNY w przypadku każdej z osób, a ponadto ZŁOŻONY i jest wynikiem nałożenia się kilku przyczyn. Sądzę, że jeśli mówimy o przyczynach to nie można ograniczać ich jedynie do tych psychologicznych (emocjonalnych), ale także należy uwzględnić te biologiczne. Wszak organizm człowieka rządzi się pewnymi prawami. Na przykład żywność wysoce przetworzona zawierająca pewne składniki chemiczne powoduje hamowanie wydzielania leptyny - hormonu odpowiedzialnego za uczucie sytości. Warto znać pewne mechanizmy jakie zachodzą a naszym ciele. Nie wątpię, że istnieją choroby i pewne uwarunkowania biologiczne, sprzyjające powstawaniu zaburzeń odżywiania. To, że z anoreksji łatwo przejść w kompulsywne jedzenie bądź bulimię, nie jest przypadkiem, ale raczej zasadą.

Być może gdy dotrę do najważniejszych źródeł problemu, które teraz pchają mnie ku nadmiernemu jedzeniu, to będę potrafiła na długo cieszyć się wolnością od obżarstwa? Upatruję wielkiej nadziei w takim rozwiązaniu i będę się o to gorąco modlić.

Miesiące walki z obżarstwem przyniosły już trochę wniosków na temat domniemanych przyczyn moich problemów z jedzeniem. Moja początkowa anoreksja, obsesja jedzenia mało, uzależnienie od głodu, uwielbienie swojego wychudzonego ciała, perfekcjonizm w jedzeniu, trzymanie się ZAWSZE swoich rygorystycznych reguł - to jest główna przyczyna, która wprowadziła mnie w nałóg jedzenia. Wygłodzony organizm domagał się jedzenia. Chciałam udowodnić sobie i innym, że wcale nie mam anoreksji. Zaczęłam jeść dużo. Nie umiałam już normalnie. Napadałam na jedzenie. Gwałtownie przytyłam. Konsekwencją przytycia był wstyd, nielubienie swojego obicia w lustrze i brak akceptacji swojego wyglądu. Konsekwencją ataków był potworne wyrzuty sumienia, złość na siebie, brak zrozumienia co się ze mną dzieje.. Byłam w błędnym kole obżarstwa i ponownego ograniczania jedzenia. Każdy dodatkowy kilogram chciałam zrzucić. Zaczęłam interesować się odchudzaniem, sposobami na schudnięcie. Moje myśli krążyły tylko wokół jedzenia. Koło kręciło się dalej.

To opis tego co było.. mogłabym go bardziej rozbudować, uwzględniając jeszcze moje duchowe przeżycia w tym czasie i odnosząc się do relacji z Bogiem. Ale może innym razem.. :)

Tak bardzo się cieszę, że zrozumiałam mechanizm błędnego koła i tą ewidentną przyczynę.

Ale dlaczego teraz dalej się obżeram? Gdzie są te psychologiczne przyczyny?!
Nie mam niskiej samooceny.
Nie czuję się samotna. Mam wokół mnóstwo wspaniałych ludzi i Boga. Człowiek wierzący zawsze ma Boga, więc nigdy nie jest samotny.
W mojej rodzinie nie ma żadnych patologi.

To co teraz uważam za możliwe przyczyny to:
- moje cechy osobowości - ambitność, stawianie sobie wysokich wymagań, perfekcjonizm w pewnych sferach życia (obsesja robienia czegoś z nadmierną dokładnością)
- przymus bycia szczupłą, nieustanne dążenie do szczupłej sylwetki, może nie rzeczywiste, ale podświadome (nie cierpię tego swojego wrodzonego przymusu i zawsze w sercu urasta mi wielki sprzeciw wobec przywiązania do tak przyziemnej sprawy, jak wygląd)
- brak przyzwolenia na negatywne emocje (może jest tak, że nie umiem przeżywać silnych emocji i zawsze chcę je odreagować jedzeniem? wtedy pojawia się przymus jedzenia). Nie powinnam myśleć, że samo odczuwanie negatywnych emocji jest czymś złym i postrzegać ich w kategoriach mojej winy.
- nieustanna potrzeba kontrolowania czegoś, zbyt dużego koncentrowania swojej uwagi nad pewnym skrawkiem rzeczywistości (też mam w sobie taki przymus i nie wiem skąd on się wziął).

Na dziś tyle wniosków i domniemanych przyczyn.

Nie chcę zbytnio analizować, bo nie lubię egoistycznie krążyć wśród swoich problemów, ale może właśnie tędy droga, by przyjrzeć się sobie i spróbować zrozumieć te mechanizmy doprowadzające mnie do sięgania po jedzenia w momencie, kiedy nie czuję fizycznego głodu?

Może nowy rok okaże się rokiem przełomowym w kwestii mojej walki z obżarstwem?

Nie, mogę dłużej niszczyć swojego zdrowia. Nie chcę tracić cennego czasu życia na swój nałóg.

Dotrę do źródła. Odnajdę je. Uda się. Musi się udać! Walczę o życie. O swoje zdrowie fizyczne. I wyzwolenie mojego ducha.

niedziela, 22 grudnia 2013

Niech miłość nie gaśnie

W ostatnich kilku dniach przekonałam się do czego jestem zdolna. Potrafię nie iść na zajęcia na uczelnię, żeby tylko się najeść. W pierwszy dzień, gdy to zrobiłam - z mej pamięci wyleciała karta sprzed kilku miesięcy, kiedy to przez ataki obżarstwa opuszczałam dni w szkole. Wyleciała i stanęła mi przed oczami. To były czasy wielkiej bezsilności.

Kilka dni temu znowu niesłusznie zaufałam sobie - że potrafię być sama w domu z jedzeniem. Sama wybrałam opcję, żeby być wtedy sama i nie było to z góry planowane obżarstwo, chciałam więcej czasu przeznaczyć na naukę.
Jednak już wieczorem, dzień wcześniej, kiedy wiedziałam, że rano będę kilka godzin sama, w mojej głowie zaczęły się dziać dziwne rzeczy.. Przyszła DZIKA RADOŚĆ, ,,Będziesz sama w domu z jedzeniem. Hura! Będziesz mogła jeść co chcesz, jak chcesz i ile chcesz. Nikt nie będzie patrzył. Hura. Poczujesz tą ulgę!!!" Za tą przeklętą pokusą przyszła NIECIERPLIWOŚĆ takie coś dziwnego, co zawsze mam przed atakiem.. Żeby to nastąpiło NATYCHMIAST, teraz, już. Jakby nie mogła czekać. Jakbym mogła oszaleć z niecierpliwości.
ALE JA NAPRAWDĘ NIE CHCIAŁAM i wraz z moją chęcią odparcia pokusy przeszedł STRACH przed sobą. Wielki strach przed tym, co się stanie, kiedy obudzę się następnego dnia. Nie mogłam zasnąć z tych emocji. A obawy się sprawdziły.
To był dzień kilkakrotnego obżarstwa.. Rano, w południe, wieczorem..  Mój stan ducha sięgnął dna. Przyszło poczucie niemożności zrobienia czegokolwiek. Rozpacz. I godziny przesiedziane z oczami wlepionymi w ścianę.

Nie wiem jak ja to zrobiłam, ale następny dzień był już wolny. Poszłam biegać. Nie patrzyłam na to, że boli mnie brzuch. Trening był w planie i musiał się odbyć. Tego potrzebowałam, aby pozbyć się tego ,,napięcia", który znowu chciał zapędzić mnie w ciemną dolinę spychając na margines moje życie.

Potem była Spowiedź. Boże przebaczenie. I przebaczenie sobie samej (choć nie wiem na ile do końca).

Idą święta - tak bardzo się cieszę na ten piękny czas, kiedy to rozważamy narodziny Jezusa i uświadamiamy sobie, że nasze serca mogą być Jego mieszkaniem. I dostrzegamy Boga w innych ludziach.
Oby tylko obżarstwo nie zabrało mi radości z tego czasu i nie zgasiło mojej miłości, którą mam ofiarować innym..

Poza tym na przerwę świąteczną mam mnóstwo nauki. Wielkimi krokami zbliża się sesja.
Gdy się obżeram nie potrafię się uczyć, bo mój umysł ograniczony do myślenia o kolejnej porcji posiłku, jest zamknięty na widzę jako taką.

Dziś zawierzając Bogu wszystkie sprawy - nie tylko chorobę - ale małe i jeszcze mniejsze, wsłuchuje się w słowa św. Jana:
,,Umiłowani, miłujmy się wzajemnie,
ponieważ miłość jest z Boga,
a każdy, kto miłuje,
narodził się z Boga i zna Boga.
Kto nie miłuje, nie zna Boga,
bo Bóg jest miłością.
W tym objawiła się miłość Boga ku nam,
że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat,
abyśmy życie mieli dzięki Niemu." 1 J 4,7-9

Bądźmy pełni miłości na te Święta. Pełni sercem.
Wesołych Świąt!

piątek, 6 grudnia 2013

Życie jest walką

Historia znowu zatoczyła koło. Ostatnie dwa dni ataków przypomniały mi moje najgorsze chwile zmagań z obżarstwem. Z przykrością uświadomiłam sobie dziś, że moje nowe miejsce zamieszkania jest kolejnym miejscem, które kojarzy mi się z moimi schematami żarłoka. Na początku studiów to była nowa przestrzeń, gdzie miałam, jak mi się wówczas wydawało, rozpocząć nowe życie i oderwać się od przykrej przeszłości z chorobą. Teraz te pobliskie sklepy znają już moje zakupy z nerwowymi rękami za ostatnie pieniądze. Panie w piekarni wiedzą, że czasami robię dziwnie wielkie zakupy. Te ulice znają moje cele i podążania za nałogiem. Mój pokój zna zapach obżarstwa i przekręcanie kluczyka, gdy zamykam się w nim, aby nikt nie przyłapał mnie na żarciu.

Tam gdzie jestem ja, tam jest obżarstwo. Trudno mi wskazać miejsce, które nie pamięta moich ataków..

Czy powinnam pytać dlaczego jest znowu jest źle i dlaczego historia zatoczyła swe koło?

Czy odpowiedzią jest, że życie jest walką? Każdy przecież walczy z grzechem, z ludzkimi słabościami. Na tym polega życie. Nie może być łatwo i przyjemnie skoro nagrodą ma być niebo - wieczne obcowanie z Bogiem. Czy to nie nasze starania, a nie rezultaty, są miarą naszej miłości? Może to właśnie ze starań - trudu, jaki włożymy w pracę nad sobą - zostaniemy rozliczeni? Rezultaty nie odzwierciedlają rzeczywistej pracy, bo każdy startuje z innego punktu, w innych okolicznościach, a w dodatku z innym wyposażeniem. Nie można od tak po prostu sądzić kto ma gorzej, kto się mniej czy bardziej stara. Miłość nie podlega ocenie.

By każdy z nas mógł powtórzyć za świętym Pawłem:
,,Stoczyłem piękną walkę, bieg ukończyłem, wiary dochowałem. Teraz już czeka mnie wieniec sprawiedliwości. W owym Dniu poda mi go Pan, sprawiedliwy Sędzia, a poda nie tylko mnie, ale wszystkim, którzy umiłowali Jego przyjście."
2 Tm 4,7-8

sobota, 30 listopada 2013

Znowu od nowa

Stało się. Choroba upomniała się o mnie ze zdwojoną siłą. Kolejny dzień z rzędu się stał się dniem żarcia. Problemy żołądkowe tej nocy po wczorajszym wyskoku okazały się niewystarczającą przestrogą na to, by dzisiejszy dzień przeżyć bez obżarstwa. Nie miałam litości dla swojego żołądka. Doprowadziłam się do takiego stanu, że nic nie czuję. Nie czuję sytości, mimo iż zjadłam tyle ile mogłabym normalnie zjeść przez dwa dni... Wcale nie mam dość. W mojej głowie wciąż krążą pokusy, o tym co tu sobie jeszcze przyrządzić.. Chcę się uczyć i skupić swoją uwagę na innych rzeczach, a tymczasem prześladują mnie naleśniki. Chleb. Wszelkie pieczywo. Nie potrafiłam obojętnie przejść obok paczki z paluszkami. Nie przestałabym o nich myśleć dopóki nie zjadłabym całego opakowania.

,,Drogi Boże! Ja wiem, że Ty mnie ochraniasz.. Dałeś mi obietnicę, że choć mój wróg chce mnie zniszczyć, Ty nie pozwolisz mu na to. Pomóż mi znowu powstać. Dodaj mi sił, by nie brakło mi woli walki. AMEN."
,,Będą walczyć przeciw tobie, ale nie zdołają cię zwyciężyć, gdyż Ja jestem z tobą, by cię ochraniać"
Jer 1,19

Jutro nowy miesiąc - oby tylko starczyło mi sił, by znowu powstać i wrócić na dobrą stronę - gdzie nie ma pełnych po brzegi żołądków. Ostatnio doszłam do wniosku, że potrzebuję stworzyć sobie ramowy plan jedzenia, by w ten sposób nie myśleć zbyt wiele o tym co dziś zjem.. by nie kombinować i tym samym nie stwarzać sobie okazji do pokus. Ale rozważam jeszcze, czy to naprawdę dobry pomysł.

Ciężko żyć z uzależnieniem od rzeczy takiej jak JEDZENIE, która jest niezbędna do życia, ale każdy idzie przez życie z jakimś krzyżem - ja mam taki.

niedziela, 24 listopada 2013

,,Nie troszczcie się zbytnio o to, co będziecie jeść"

Od ostatniego obżarstwa minęło całych 9 dni. Nie dałam się wciągnąć w ciąg! Nawet nie wiem jak to możliwe, bo w dzień kiedy to się stało, byłam naprawdę źle. Wszystko przestało mieć znaczenie - został jeden cel. Nażreć się. Ale następnego dnia mój żołądek nie musiał już cierpieć z przejedzenia. I tak oto od dwóch miesięcy nie miałam ani jednego ciągu jedzeniowego, czyli ataku obżarstwa, który trwałby więcej niż jeden dzień.
Cud zdarzył się naprawdę!!! Bóg jest wielki!
Są efekty ciężkiej pracy. Z wielką radością przyznaję, że TERAZ, kiedy choroba już nie ma tak silnej władzy nade mną - naprawdę żyję. Potrafię spotkać się z przyjaciółmi bez niecierpliwego czekania na moment, kiedy będę mogła się najeść. Potrafię się cieszyć chwilą - i na długo zapominać o jedzeniu.

Przyznać jednak muszę, że ostatnio łapię się jednak na tym, że za często myślę o jedzeniu. Najczęściej jednak w kontekście planowania tego, co będę jeść. Na pewno wynika to również z tego, że teraz kiedy studiuję, muszę sama kupować i przygotowywać sobie posiłki. Mam ogromne wyrzuty sumienia, bo czasami jest tak, że znaczna część moich myśli to żarcie.. a Pan Bóg mówi:

,, Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie."
Mt 6,31-32

Pokusy o dogodzeniu sobie również mnie nie opuszczają. Walczę z myślami skłaniającymi mnie do zatracenia się w jedzeniu.. ,,Zjedz sobie to, tamto, bo pyszne - bo przyjemne - bo poczujesz się wspaniale - bo przecież możesz - bo inni też mogą - bo inni też jedzą." Staram się zawsze zalać te podszepty złego myślami szlachetnymi - myślami docierać do Boga.. rozważać w sercu to, co mogę w danej chwili dobrego zrobić. Zły duch wie, że najłatwiejszy sposób w jaki mnie można zniszczyć, to obżarstwo. Zjedzenie cukierka dla niektórych ludzi jest normalne, i właściwie nie niesie żadnego niebezpieczeństwa, ale dla mnie jest pierwszym krokiem do grzechu obżarstwa.

 

piątek, 15 listopada 2013

Nowa ścieżka ku zdrowiu

Dziś choroba znowu zawiesiła nade mną ciemną chmurę. Zjadłam swoje skromne zapasy, a potem z trzęsącymi rękami i wrażeniem, że dziś nie uda mi się przeskoczyć obżarstwa - że jest to nie do zrobienia, wybrałam się pobliskiego spożywczaka. Wróciłam z workiem żarcia i wciągnęłam wszystko na raz.

Staram się znaleźć błąd w moim dzisiejszym postępowaniu - znaleźć ten mały zły ruch.


Miałam 7 dniową przerwę od obżarstwa. Cały tydzień, a po kilku tygodniach, kiedy częstotliwość ataków znacznie zmalała, zaczęłam cieszyć się ubytkiem tłuszczu z mojego ciała. Spodnie które kupiłam dwa miesiące temu z obcisłych stały się luźnymi. Pojechałam całe 3 dziurki na pasku w prawo! Tylko chcąc uniknąć obsesji odchudzania sama nie wiem, czy mam się tym cieszyć. Czy dobrze jest, że moje ciało zrzuciło trochę zapasu tłuszczu. W dni bez ataku staram się po prostu zdrowo jeść. Nie liczę kalorii i naprawdę staram się ze wszystkich sił uniknąć anorektycznego spojrzenia na jedzenie. Czasami zdarzy mi się pomyśleć o tym ile kalorii zjadłam.. lub popatrzeć na czas z perspektywy zrzuconych kilogramów. Nieraz w mojej głowie gości myśl: ,,Jak by to pięknie było ważyć 5kg mniej za dwa miesiące."

Zastanawiam się nad tym, czy szukać nowej ścieżki zdrowia. Czy zorientować się za nowym lekarzem lub kimkolwiek, kto mógłby mi pomóc. To, że jest lepiej, nie znaczy, że jest dobrze - wystarczająco dobrze, a jestem świadoma tego, że w każdej chwili może się to wszystko posypać.

Są ostatnio w moim życiu rzeczy dobre, które mogę uznać za efekty mojej pracy - mojego trudu.
Od 3 miesięcy regularnie biegam. Jestem bardziej wytrenowana. 10km to już dla mnie nie to samo 10km co kiedyś. Cieszę się moją pasją. Tym, że sport jest dla mnie sposobem na wolny czas - na zdrowie - na dobry odpoczynek.
Ponadto mój organizm odzwyczaił się od cukru. Nie jem słodyczy i białego cukru od prawie dwóch miesięcy. Jest mi z tym bardzo dobrze. Widzę, że ten wybór służy mojemu organizmowi i nie myślę, by to było zachowanie anorektyczne. Nie mam pryszczy na twarzy i mniej problemów z trawieniem. Rzadko kiedy czuję pokusę zjedzenia czegoś słodkiego - właściwie pokusy tego rodzaju odpłynęły gdzieś daleko..

czwartek, 7 listopada 2013

Pokusa nieodparta

Dzień zapowiadał się pięknie. Gromki deszcz przestał padać. Z nieba leciała tylko drobna mżawka. Ciągnęło mnie na trening. Perspektywa biegania przed kolejnymi zajęciami na uczelni wydawała mi się piękna. Pełen relaks. Czysta przyjemność. Buty do biegania czekały już na mnie przygotowane.

Jednak tego dnia w mojej głowie równie silno siedziała druga myśl. POKUSA rozlewała się na wszystko inne... WIELKA POKUSA, która gości w mojej świadomości zważywszy na mój nałóg - bardzo często niemalże nieprzerwanie choć z rożną siłą.. Od kilku dni jednak siedziała szczególnie mocno. Kilka razy też jej uległam - ale bez obżarstwa. Mogłam sobie wybaczyć te kilkadziesiąt nadprogramowych kalorii. W końcu nie chcę zajmować się obsesyjnym myśleniem o tym co zjadam, a co nie.. Na wagę nie staję od kilku tygodni. Nie chcę myśleć o odchudzaniu, bo ten świat pachnie mi złem.

Dziś było inaczej. Pokusa była silna... bardzo silna.. Przelała się prawie na całą moją świadomość, tak że w jednym momencie nie myślałam już o niczym innym - tylko widziałam siebie z górą jedzenia...Ponadto byłam sama. Miałam siedzieć sama kilka godzin. Przebywanie w pojedynkę z samym sobą jest dla mnie pierwszorzędną okolicznością, która sprzyja obżarstwu.

I stało się pokusa wygrała. Przegrałam. Zamiast pójść na trening i cieszyć się kolejnym dobrym postępem w bieganiu, wyjadłam wszystkie swoje zapasy. Jeszcze zdążyłam zalecieć do sklepu i wydać parę złotówek.
Teraz zamiast zmywać pot z mojego ciała po treningu i szykować sobie normalny obiad.. a potem uczyć na następne zajęcia.. - cierpię... cierpię z przepełnienia.. Moje ciało wyraźnie daje znak, że cierpi. Skóra na moich rękach wydaje się jakaś szorstka i dziwnie ciepła. Gdy się schylam czuję jakby całe moje wnętrzności spinał wielki pas. Mam wrażenie, że puchnie mi twarz. Gdy zaś wychodzę po schodach, kręci mi się w głowie.

Zastanawiam się jak to jest z tą pokusą.. Czy ciągła chęć jedzenia to krzyk mojego uzależnionego mózgu czy po prostu POKUSA pochodząca od złego. Obstawiam, że jedno i drugie. I czy istnieje coś takiego jak pokusa, której za nic nie da się przeskoczyć?!

Wiele osób mówi mi, żebym obserwowała siebie i próbowała wydedukować, w jakich sytuacjach pojawia się mój przymus jedzenia. Myślę na tym, ale naprawdę ciężko wpasować mnie w jakieś schemat.. Bywa przeróżnie. Na pewno skrajne emocje powodują, że czuję wielką potrzebę odreagowania ich za pomocą jedzenia. Ale wiele razy nie czuję nic szczególnego, a myśli o jedzeniowych ucztach gonią mnie, atakując moje marzenia. Gonią mnie, chcąc odebrać mi radość życia - doprowadzić mnie na duchowe dno.

I co wtedy?
(Chyba najlepiej przed nimi dosłownie uciekać - w biegu..

sobota, 26 października 2013

Porażki są częścią sukcesu

Udało mi się przeżyć kilka kolejnych dni w wolności po obżarstwie z poprzedniej soboty, kiedy to żarłam w nocy.. Wszyscy już w domu spali.. a ja nie mogłam odejść od lodówki. Przymus jedzenia był tego dnia wszechogarniający. Wepchałam w siebie między innymi cały bochenek chleba...
ALE
Następnego ranka obudziłam się.. i postanowiłam sobie, że dziś zrobię wszystko, aby nie przeciągnąć obżarstwa na kolejny dzień. Nie chcę ciągu. Przymus jedzenia był nadal bardzo odczuwalny, a przeszywający ból brzucha przypominał mi o tym co zrobiłam poprzedniego dnia. Jednak starałam się odrzucić wyrzuty sumienia i wszystkie złe myśli skłaniaące mnie do żarcia oraz żal z tego, że nie dotrwałam do miesiąca ze swoją abstynencją.
Trudno stało się - porażki są częścią mojego sukcesu. Potrzebuję porażek, by moja walka była wzmożona, by mieć większą czujność. W poprzednia niedzielę obudziłam się tylko po to, by robić same dobre i piękne rzeczy..
Zjadłam pożywne śniadanie, nie ulegając myśli, że przecież muszę odpukutować. Nie, głód mi nie pomaga w walce. Wybrałam się na Mszę, a Pan Bóg skierował me myśli na jeszcze właściwszy tor, nastrajając mnie do walki w tym jednym dniu.. BO LICZY SIĘ TYLKO DZIŚ

Mimo bólu brzucha tego dnia nie zrezygnowałam z zaplanowanego biegania. Mój organizm potrzebował dawki wysiłku fizycznego, a moja dusza domagała się wycieszenia, wsłuchania się w rytm własnego serca..

Sport - bieganie - to moje narzędzie od Pana Boga, przy pomocy któego mogę wygrywać z obżarstwem, zyskując przy tym niezliczoną ilość inncyh korzyści.

Jedna porażka to nie koniec. Jestem człowiekiem, tylko człowiekiem.

Walczę ja, walczycie i Wy moi dordzy czytelnicy. Wierzę, że wygramy. Naprawdę wierzę i tą wiarą chcę się z Wami dzielić każdego dnia.

niedziela, 20 października 2013

Kryzys po rekordzie

Ostatnio w moim życiu wydarzył się cud. Pobiłam rekord w dniach wolności od obżarstwa od czasu 17 miesięcy. Nie miałam ataku od 27 dni. Wyjechałam na studia, weszłam w nowe otoczenie, odcięłam się w ten sposób niejako od przeszłości - przestałam myśleć o tym całym bólu jaki przyniosła mi choroba.. Przestałam też myśleć o niej. Trenowałam regularnie bieganie, jadłam gdy byłam głodna i starałam się trzymać ustalonych metod walki.
Niestety nie dotrwałam do całego miesiąca..
Dziś nastąpił atak. Obsesyjne myśli o obżarstwie, okropne pokusy i przymus urządzenia sobie uczty jedzeniowej - wypchania się do granic możliwości chodziły za mną od dwóch dni.. aż mu uległam. Nie dałam rady.. Nie wytrzymałam napięcia emocjonalnego.. tego drżenia.. Jakaś chora siła pcha mnie ku lodówce.. Nie mam świadomości ile zjadłam a chcę więcej, więcej i więcej.. żeby tylko jeść, jeść.. Wszystko nagle przestaje mieć znaczenie. Nawet mam wrażenie, że mogłabym olać zajęcia na uczelni, nawet zrezygnować z nauki, tylko dlatego, żeby zdusić to pragnienie, które z każdym kolejnym gryzem narasta i ustaje tylko na moment jedzenia. Moje myśli, cele i pragnienia sprowadzają się tylko do żarcia...Czuję się jakby ktoś zabrał mi wolę decydowania.

proszę Boga by pomógł mi szybko powstać
by uchronił mnie od ciągu..
nie chcę czarnej dziury
nie chcę myśleć, że moje życie już nie ma sensu

czwartek, 26 września 2013

Moje metody walki



Dziś mija 7 dzień bez ataku obżarstwa. To dla mnie wielka rzecz, wielkie szczęście. Nie będę stawiać  konkretnych wniosków  - ciężko stwierdzić czy to efekt mojej ciężkiej pracy czy chwilowe ustąpienia objawów choroby. Oczywiście chciłabym by pierwsza hipoteza okazała się słuszna :) Poza tym zdaję sobie sprawę, że to niewielki sukces i nie mogę być żadnym ekspertem w sprawie radzenia sobie z obżarstwem. Wiem, że jeszcze dziś, jutro, bądź za parę dni, mogę nagle i niespodziewanie stracić abstynencję, wpadając setny raz w wir obżarstwa.

Pozwolę sobie jednak na krótkie podsumowanie moich metod walki. 

Staram się, jak mogę. Wszystkie metody, które tutaj zbiorę, są efektem mojego wielomiesięcznego doświadczenia w walce z przypadłością, jaką jest obżarstwo. Z tej racji nie są to wnioski pochopne i chwilowe domniemane skuteczne metody, ale rzeczy, które rzeczywiście mnie pomagają i mogą pomóc innym.

Co robię, co muszę robić:
- codziennie rano modlę się zawierzając Bogu mój problem, prosząc o łaskę abstynencji i wyznając, że bez Jego pomocy nie potrafię zapanować nad jedzeniem
- staram się modlić przed posiłkami, chociażby znak krzyża, a juź od razu smak jedzenie nabiera innego wymiaru
- przed sięgnęciem po jedzenie zadaję sobię jedno pytanie: ,,czy rzeczywiście jesteś głodna?"
- staram się stosować racjonalną zdrową dietę - 4-5 posiłków dziennie, duźo owoców i warzyw, dużo wody (nawyk picia wody mm już od kilku lat, więc nie mam z tym problemu) oczywiście wszystko z rozsądkiem i bez przesady, bo ORTOREKSJA to straszna rzecz
- każdy posiłek staram się zjadać w spokoju, na siedząco, z talerzem
- codziennie znajduje choć 30min na intensywny ruch, aby poczuć rozładowanie emocji za pomocą sportu, 3-4 razy w tygodniu biegam. SPORT MA DLA MNIE KLUCZOWE ZNACZENIE
- śpię wystraczająco długo, muszę czuć się wyspana
- w momencie, gdy czuję, że przymus jedzenia wzmaga się, proszę Boga o pomoc (MODLITWA MA DLA MNIE NAJPOTĘŻNIEJSZĄ MOC) i zajmuję czas czymś bardzo intensywnie angażującym umysł lub czymś bardzo przyjemnym dla mnie (np. sport, gra na gitarze śpiew, dobra książka, praca w domu, rozmowa z bliską osobą)
- mam na tyle wypełniony czas, że nie mam czasu na nudę i bezczynność

Czego unikam:
- jedzenia słodyczy i wszelkiego rodzaju wysoko przetworzonego jedzenia, które mnie szczególnie wciąga. CO CIEKAWE GDY DŁUGO NIE JEM SŁODYCZY, TO PO PROSTU NIE MAM NA 
NIE OCHOTY!!! Oczywiście czasami pojawia się myśl - zjedz ciasto, ale od razu zabijam ją myślami, że to zły krok dla mnie (,,przecież nie jest ci to do szczęścia potrzebne", ,,jesteś słaba wobec takiego jedzenia", ,,dobrze wiesz czy to się dla ciebie skończy")
- kupowania słodyczy i jedzenia które całkiem wykluczam ze swojej diety, tak my nie mieć go w zasięgu wzroku
- zbyt dużego głodu i zbyt dużych sycących posiłków (przejedzenia zawsze zostawia myśl: ,,skoro zjadłaś już tyle, to jakie znaczenie ma to, że zjesz jeszcze to")
- czytania o dietach, odchudzaniu i jedzeniu w ogóle, odwiedzania stron internetowych o takiej tematyce
- zbyt szybkiego jedzenia
- myślenia o odchudzaniu
- zbyt częstego myślenia o chorobie
- częstego ważenia i mierzenia
- sytuacji gdy jestem sama w domu z jedzeniem

Cieszę się każdym dniem wolności. Me serce wypełnia wdzięczność.
Walczę i będę walczyć dalej.


czwartek, 12 września 2013

Wspomnienia ze zdrowych czasów

Ostatnio, gdy odwiedziłam moją starą szkołę (gimnazjum), przypomniałam sobie czasy sprzed choroby. Wchodząc do tych pomieszczeń, korytarzy, gdzie spędziłam kilka nastoletnich lat - nagle stanęła mi przed oczami zdrowa JA. Czułam tę normalność. Szkolna stołówka, w której zawsze jadłam obiady, przypomniała mi moje dawne podejście do jedzenia. Na dużej przerwie zawsze z burczącym brzuchem pędziło się na stołówkę. Lubiłam jeść prawie wszystkiego obiady. Zawsze prosiłam o pół talerza zupy i całe drugie danie. Na stołówce miałam swoje stałe miejsce. Cieszyłam się, kiedy obok siedzieli znajomi i wygłupiali się ze mną.. Lubiłam jeść powoli, zawsze kończyłam, gdy wszyscy uczniowie juź powychodzili. Jak czułam się już pełna, nie dojadałam. Nie miałam pojęcia o kaloriach. Kierowałam się GŁODEM. Nigdy nie lubiałam się przejadać, ani też być bardzo głodna.
W okresie gimnazjum rzadko jadłam słodycze i inne niezdrowe przekąski. Wiedziałam, że mi nie służą, dlatego nie kupowałam ich i rzadko kiedy miałam na nie ochotę. Gdy ktoś poczęstował mnie słodyczem potrafiłam zjeść jeden kawałek bez wyrzutów sumienia, strachu i przede wszystkim bez następującego potem przymus jedzenia więcej, więcej i więcej... Czasami odmawiałam, jak nie miałam ochoty albo czułam się najedzona. Nie zastanawiałam się zbytnio nad godzinami posiłków. O jedzeniu myślałam tylko, gdy byłam głodna. Nie byłam też wybredna. Lubiłam jeść wszystkie warzywa i owoce i ogólnie wszystko. Jedynie za mięsem niezbyt przepadałam. TO BYŁO NORMALNE ZDROWE ODŻYWIANIE I ŻYCIE BEZ OBSESJI
Lubiłam swoją szczupłą, zgranbną sylwetkę w tym czasie.

W tym dniu zatęskniłam do czasów zdrowych, jak nigdy jeszcze...

Już zapomniałam jak to jest żyć, kiedy celem numer jeden nie jest jedzenie lub walka z obżarstwem.. Już zapomniałam jak to jest, kiedy człowiek żyje w normalnym rytmie bez ciągłego myślenia o jedzeniu.. Kiedy kieruje się głodem fizycznym. Ta normalność jest dla mnie tak bardzo odległa.

Czasami jednak Pan Bóg daje mi ją poczuć. Ostatnio na pielgrzymce doświadczyłam takiej właśnie normalności. Piękne było to, że wszystkie posiłki jadło się razem z innymi. Człowiek dzielił się tym, co miał.. Cenił dar jakim jest jedzenie.

poniedziałek, 2 września 2013

Przekierowywanie uwagi

Wraz z nowym miesiącem postanowiłam, że muszę użyć kolejnych radykalnych kroków w walce z obżarstwem.

Kolejny raz utwierdzam się w przekonaniu, że bardzo pomaga mi odsuwanie uwagi od samego faktu choroby. Dobrze działa na mnie, gdy mnie rozmyślam, mniej analizuję.. Nie rozwlekam w swoich refleksjach każdego ataku. Już na pewno pragnę wystrzegać się wszelkich aktów użalania się nad sobą. Obżarstwo prowadzi między innymi do egoizmu, tak jak grzech z powodu wyrzutów sumienia powoduje ciągłe zaabsorbowanie tylko nim - grzechem i swoją słabością. Dlatego zawsze przy okazji walki z grzechem, jakimkolwiek nałogiem czy własną słabością, pomocne jest koncentrowania swojej uwagi na innych ludziach - wszelkie dobro na rzecz innych, które staję się naszym udziałem - pozwala nam ZAPOMINAĆ O SOBIE. A prawdziwa miłość polega właśnie na zapominaniu o sobie.  W myśl tego toku rozumowania bardzo dobrze jest, gdy żarłok ma dzień wypełniony po brzegi. Logiczne jest, że wtedy nie ma czasu, by jeść, a głowa jest wypełniona myślami o obowiązkach. Ponadto życie w świadomości, że wszystko cokolwiek dobrego się dzieje jest DLA BOGA, bo to On jest najważniejszy:

,,Bo w Nim zostało wszystko stworzone: 
i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, 
byty widzialne i niewidzialne, 
czy Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze. 
Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. 
On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie." Kol 1,16-17


Oczywiście wyżej przedstawione przekonania nie zmieniają faktu, że powinnam być ciągle w pełni i zawsze świadoma swojej choroby. Potrzebuję wyciągać nowe wnioski z tego, co juź było oraz wciąż odkrywać nowe metody walki. Ale nie mogę skupiać na swojej chorobie 90% swoich myśli.. To tylko potęguję moją OBSESJĘ jedzenia/wagi/wyglądu/kalorii/zdrowego odżywiania.

Pierwszy radykalny krok jaki zrobiłam to było usunięcie konta z forum AŻ. Nie żałuję mojej rocznej egzystencji tam, bo z tamtąd mogłam zaczerpnąć wiedzę na temat mojej choroby, zobaczyć, że nie jestem z tym sama, otrzymać wsparcie innych i sama dawać wsparcie. Idee AŻ i program 12 kroków są mi bliskie i bardzo pomocne. Jednak prawdą jest, że pisanie na forum potęguje moją obsesję i zabiera zbyt wiele czasu, który mogę wykorzystać pożyteczniej. Dlatego koniec. Nie ma mnie tam już!

Potrzebną dawkę refleksji będzie zapewniał mi ten blog. Chciałabym, aby było to miejsce mojego dzielenia się walką z innymi żarłokami. Chcę szerzyć nadzieję, że da się wyjść z tego bagna!!!

wtorek, 27 sierpnia 2013

Życie w kratkę

Moje życie jest życiem w kratkę. Dni wolności są przeplatane dniami zniewolenia. 
Abstynencja i brak abstynencji.
Normalne jedzenie i obżeranie do granic możliwości.
Życie w normalności i życie w ZATRACENIU

To w jakim jestem stanie ducha, w znacznej mierze uzależnione jest od tego, czy trwam w abstynencji czy nie. Czasami tylko sprawa jedzenia staje się wyznacznikiem mojego samopoczucia i tego jak wygląda mój dzień. Inne problemy wydają mi się błahostkami na tle uzależnienia. Moje życie całe podporządkowane jest jednej sprawie. Sprawie jedzenia. I to mnie przeraża. Ale taka jest prawda. Muszę stanąć w tej prawdzie przed sobą.

Gdy się obźeram zalewa mnie ciemność... Tracę jakby zdolność rozsądnego myślenia. Cały świat widzę w ciemnych barwach.. Nie ma radości, jest smutek, rozpacz, przygnębienie, niechęć do wszystkiego... W duszy pozostaje ból, niezgda na swoje życie i wołanie o pomoc... Poczucie braku kontroli nad swoim życiem i wstręt do własnego ciała towarzyszą mi tak silnie, że gaśnie we mnie miłość. Obowiązki zostają zaniedbane. Inni ludzie przestają się liczyć, zostaję ja sama ze swoim grzechem.. Jestem w ciemnej dolinie.

Gdy udaje mi się powstrzymać od ataków obżarstwa, życie toczy się normalnym torem. Jest we mnie radość życia. Skupiam swoją uwagę na czynieniu dobra. Mam wiele chęci do życia... Jest we mnie wiele energii do działania. Nie patrzę z obrzydzeniem na własne ciało. 

Nie mam żadnej korzyści z obżarstwa i mam same korzyści z abstynencji. Wniosek prosty i klarowny, jednak ta moja ogromna świadomość go, nie powstrzymuje mnie...

Boże, ja juź nie chcę takiego życia.
To musi się kiedyś skończyć.
Nigdy nie przestanę MARZYĆ o WOLNOŚCI.
Choć moja nadzieja oscyluje, zbliżając się momentami do punktu zera.
Moja rozpacz zawsze spotyka Boga, który jest tą NADZIEJA.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Przerwać ciąg

Moje najważniejsze zadanie na teraz to przerwać ciąg obżarstwa, który trwa już ponad tydzień.. Wczoraj prawie udało mi się cały dzień przeżyć w wolności, dopóki późnym wieczorem nie otwarłam lodówki.. Nie wytrzymałam tego napięcia. Pomimo, że cały dzień powtarzałam sobie ,,tylko dziś musisz wytrzymać, jeszcze tylko parę godzin i pójdziesz spać".

Dziś rano postanowiłam sobie ruszyć w bieg...  I tak pięknie rozpocząć nowy tydzień. Ale niestety znowu jakaś chora siła zaprowadziła mnie najpierw do kuchni. Nie mogłam odpędzić natrętnych myśli o jedzeniu... I wytrzymać tego dyskomfortu psychicznego.
Mój żołądek już nie może.. Wszystko boli. A mi ciągle, bez przerwy chcę się jeść.

Czuję niemożność zrobienia czegokolwiek.
Jakby ktoś uwiązał mi ręce i nogi.
Pogrążona w jednym celu.
Zamknięta nałogiem.

,,Zmiłuj się nade mną, Panie, bom słaby." Ps 6,3

piątek, 16 sierpnia 2013

Biegnąć w stronę marzeń

Jednym z moim metod w walce z obżarstwem jest SPORT, a ulubioną dysycypliną sportową BIEGANIE. Właściwie to dzięki moim problemom z jedzeniem zaczęła się moja pasja biegania.
Tak, zdecydowanie mogę powiedzieć, że bieganie mnie pasjonuje. Widzę w nim niezliczoną ilość korzyści zdrowotnych i tych DUCHOWYCH jeszcze więcej. Sport uczy silnej woli, wytrwałości, szacunku do człowieka, siebie samego i własnego ciała. Ponadto jest genialnym sposobem na odstresowanie, a każdy człowiek potrzebuje rekreacji i relaksu.

Zaczęłam biegać rok temu - w zeszłe wakacje. I biegam już ponad rok, oczywiście różnie to było. Nie biegałam nigdy regularnie. Jeszcze nie doszłam do tego, by wyrobić w sobie tyle dyscypliny, by biegać według ścisłe ustalonego planu. Więcej by było moim biegów, gdybym nie miała ataków obżarstwa. Po ataku mam wypchany po brzegi brzuch, a jak wiadomo bieganie z pełnym brzuchem nie należy do zdrowych i przyjemnych zajęć. Ponadto po atakach przytłacza mnie smutek i poczucie bezsensu - niechęć do wszystkiego - do moich pasji. W stanie ogromnego smutku trudno m się przełamać i iść pobiegać.. Choć wiem, że to najlepsza rzecz jaką mogę wtedy dla siebie zrobić, by smutek ten minął.

Czasami myślę, że skoro bieganie tak mi pomaga to może, mam jakieś zadanie z nim związane do spełnienia?

Moim marzeniem jest przebiec półmaraton. Mój wymarzony dystans do pokonania. Nie chodzi o czas, tylko żeby biorąc udział w zawodach dotrzec do mety.. Poczuć tą euforię. Spełnić swoje marzenie. Zobaczyć że ja też mogę.

Do owej imprezy został mi miesiąc czasu.. Miałam już dawno rozpocząć przygotowania. Ułożyć plan treningów i biegać, ale niestety ostatnio kiepsko to wyszło.. Ataki zabrały mi bieganie... Wiele treningów, które miały się odbyć, nie odbyły się.

Może jeszcze uda mi się trenować regularnie przez najbliższy miesiąc i spełnić swoje marzenie?
Sama nie wiem, czy mogę tak wysoko mierzyć. Czy nie jest głupie myśleć, że dam radę... Zobaczymy. Jeśli przez najbliższy miesiąc uda mi się zredukować liczbę ataków, to mogę myśleć, że jest to możliwe.
Powierzam Bogu tę sprawę.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Zaraza z którą trzeba żyć?

Dotarłam na własnych nogach do Częstochowy. Pielgrzymka to wspaniale, piękne, ubogacające przeżycie... Bóg kolejny raz pokazał mi jak mnie kocha. Udzielił mnóstwo łask. Przyjaciele byli obok. Były wspaniale rozmowy, śmiech, refleksje.
Ale tak naprawdę najcudowniejsze dla mnie w tym wszystkim było to, że przez ten czas czułam skę WOLNA. Wolna od obżarstwa. Zmęczenie jakie czułam po każdym dniu pełnym nabityc kilometrów pieszo, było euforyczne. Czuję się wolna, kiedy nie mam przymusu jedzenia, nie ogarnia mnie poczucie utraty kontroli nad sobą. Nie mam chcicy, tego wewnętrznego napięcia i wrażenia, że jak się nie nażrę, to oszaleję.

Wróciłam z pielgrzymki w dobrym humorze, naładowana miłością.. radosna. I kolejny raz to wielka radość było okolicznością, kiedy znowu nastąpił atak. Już pierwszego dnia stałam pod lodówką, która otwierała się co 5 minut. Potem ból brzucha, rozpacz, przytłaczający mnie z wszystkich stron smutek.. Dlaczego znowu to samo? Dlaczego?

Ostatnio właściwie już nie szukam nowych metod walki i nie analizuję kolejnych złotych środków na moją przypadłość. Już nie mam czego próbować, tak myślę.

Są problemy, których nie można - nie trzeba - nie da się rozwiązać - zatem trzeba po prostu z nimi żyć. Radzić sobie z nimi, wykorzytsując wszelkie możliwe środki do złagodzenia ich, przy jednoczesnym uznaniu, że jest to ZARAZA, z którą trzeba żyć.
Może mój problem właśnie jest taki? Może nie powinnam już myśleć o tym, że kiedyś mi przejdzie? Tylko powinnam robić wszystko, by ataków było jaknajmniej i żyć z przekonaniem, że moja choroba to mój codzienny krzyż? Z drugiej strony zaś czy na grzech - nałóg można patrzeć w ten sposób? Przecież grzech jest złem, na które nie można sobie przyzwalać. Ale to już grzech, który jest chorobą.  Nie wiem.

Natomiast sam mój problem jest obsesją moich myśli. Zajmuje 90% wszystkich moich myśli. I to mnie przeraża. Gdy się obżeram, mój umysł jest zamknięty na wszystko inne. Obrastam w egoizm.



wtorek, 6 sierpnia 2013

Podporządkowanie życia nałogowi

Dwa dni i koniec. Wracam do punktu wyjścia.

Po niemal trzytygodniowym ciągu obżarstwa, wpadłam teraz w tak stan - bezsilnego przyzwolenia sobie na nadmierne jedzenie. Jakby mi już nie zależało. Jakbym nie walczyła. I całkiem nie wierzyła już, że mogę tego po prostu nie robić.
Robię wszystko w miarę normalne, nie daję po sobie znać, że się smucę. Właściwie nie ubolewam już nad tym, że znowu żrę, bo czuję, że nic na to nie mogę poradzić. Wychodzę do znajomych, zajmuję się obowiązkami, ale między tym ciągle napadam na jedzenie. Otwieram lodówkę automatycznie, gdy wracam do domu. Jem ukradkiem, nieraz w łazience. Byleby nikt mnie nie widział.
Różne miejsca ciała, dając mi znać swoim bólem, że robię im krzywdę. Żołądek, wątroba, trzustka. To zaś w plecach coś kłuje, nie pozwala spać. Po każdym ataku czuję się słabo, nie mam siły wyjść po schodach.

Bardzo często łapię się na uczuciu, że najważniejszą rzeczą w moim życiu jet ŻARCIE. To, żebym codziennie mogła ŻREĆ i choć na parę minut - na moment samego jedzenia - zapominać o tym, że jedzenie rządzi moim życiem - że wkopołam się w to bagno.
Ponadto drugie bardzo przykre poczucie to wrażenie, że mogłabym zrobić wszystko w danej chwili, aby się nażreć. Nieważne co, nieważne że ktoś z moich bliskich akurat teraz prosi mne o pomoc, nieważne że mama płacze, nieważne że umówiłam się ze znajomymi, nieważne że już dawno zaplanowałam coś innego. Najważniejsze jest się w danej chwili nażreć. Mogę zrezygnować ze wszystkiego i olać wszystko, byleby się nażreć. To pragnienie, ten cel nieraz paraliżuje wszystko inne w moim życiu. Nałóg spycha na margines rzeczy rzeczywiście istotne dla mnie, dla mojego prawdziwego szczęścia.

sobota, 3 sierpnia 2013

Niespodziewany atak

Wstałam dziś w dobrym humorze z myślą, że czeka mnie wiele wspaniałych rzeczy tego dnia.
Nic nie wskazywało na to, że zaraz mogę napaść na jedzenie... Nie czułam żadnego przymusu jedzenia. W myślach ciągle miałam malutką nadzieję, że sierpień bedzie czysty. Wystarczyła chwila nieuwagi - sięgnęłam po jedną kromkę chleba i jeden gryz dosłownie obudził we mnie to chore pragnienie... Nie mam świadomości ile zjadłam.. Czuje się okropnie, jak napchany balon. Tłusty, gruby, do niczego, bez kontroli nad własnym życiem. Jakby jakaś większa siła rządziła moimi ustami i rękami..

Zniewolona.
Zamknięta w piekle jedzeniowych doznań.

piątek, 2 sierpnia 2013

Zacząć od nowa

Wedle przekonania, że nie wolno się poddawać, bo kochać to znaczy powstawać, posatanawiam dziś znowu walczyć. Obudziła się we mnie kolejny raz WOLA WALKI, której ostatnio mi brakowało.
Bóg mi przebaczył, kiedy dziś uklękłam przy konfesjonale... Wszystkie brudy ze mnie wyszły...
 Ja też staram się przebaczyć sobie, choć nie jest to dla mnie łatwe. Ciągle się uczę tej miłości do siebie.

Dwa dni bez obżarstwa to piękna rzecz. To dla mnie bardzo dużo.

Dziś zapisałam się ma pielgrzymkę do Częstochowy. Po raz kolejny chcę Bogu zawierzyć mój nałóg. Po raz kolejny poprosić o wolność. Po raz kolejny włożyć mnóstwo wysiłku.
Nie chcę skupiać sie tylko na sobie, będę sie modlić w wielu innych intencjach. Zawsze miałam tendencję, by ograniczać mocno swoje myślenie do mojego problemu - mojego obżarstwa - moich zaburzeń odżywiania. Nie chcę tego robić, bo poza tym moim problemem jest w moim życiu cały ogrom innych spraw. To tylko jedna cząsteczka mnie, choć tak boląca i przynoszący najwięcej cierpienia - to jednak tylko jedna cząsteczka mnie.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Grzech a choroba

Czasami nie wiem jak to nazwać. Kompulsywne jedzenie, emocjonalne objadanie się, zespół kompulsywnego jedzenia, nałóg jedzenia.. Zaburzenia odżywiania. Różnie na to mówią. Nieważne. Wiadomo o co chodzi - człowiek je i nie może przestać...
Mi jednak najbardziej odpowiada nazwa OBŻARSTWO.  Tak najprościej jednym słowem przy wskazaniu, że to wielki grzech. Grzech, który jest chorobą. CHOROBĄ WOLI. Czyli jak to mi mówią duchowni, jeśli choroba to już nie grzech. GRZECH tak opanowuje człowiekiem, tak wzrasta w jego życie, umysł i działanie, że staje sie chorobą. NAŁOGIEM czy też UZALEŻNIENIEM.

Walczę z tą przypadłością od miesięcy. Ciągle szukam nowych sposobów, metod. Upadam i powstaję. Tak w kółko. Czasami mam juz serdecznie dosyć ,,Boże, nigdy z tego nie wyjdę, nigdy nie będę jeść normalnie, nigdy mi nie przejdzie". Jednak marzę, zawsze marzę o wolności od obżarstwa. To mojej największe marzenie.

Jeśli znajdą sie jakieś pokrewne dusze, które mają podobny problem, zapraszam. Piszcie, zawsze łatwiej jest walczyć w grupie. Jestem tu może też i dla Was, żeby Was wspierać.

Na zakończenie jeszcze jedno. Jestem chrześcijanką. Moja rada na wszytskie problemy zawsze brzmi  - ZAUFAJ BOGU, powierz Mu swój problem. Staram się tak postępować również z moim jedzenioholizmem. I gdyby nie Bóg na pewno już bym się poddała. Nie miałabym nadziei. Bo w Nim jest cała moja NADZIEJA.