wtorek, 6 sierpnia 2013

Podporządkowanie życia nałogowi

Dwa dni i koniec. Wracam do punktu wyjścia.

Po niemal trzytygodniowym ciągu obżarstwa, wpadłam teraz w tak stan - bezsilnego przyzwolenia sobie na nadmierne jedzenie. Jakby mi już nie zależało. Jakbym nie walczyła. I całkiem nie wierzyła już, że mogę tego po prostu nie robić.
Robię wszystko w miarę normalne, nie daję po sobie znać, że się smucę. Właściwie nie ubolewam już nad tym, że znowu żrę, bo czuję, że nic na to nie mogę poradzić. Wychodzę do znajomych, zajmuję się obowiązkami, ale między tym ciągle napadam na jedzenie. Otwieram lodówkę automatycznie, gdy wracam do domu. Jem ukradkiem, nieraz w łazience. Byleby nikt mnie nie widział.
Różne miejsca ciała, dając mi znać swoim bólem, że robię im krzywdę. Żołądek, wątroba, trzustka. To zaś w plecach coś kłuje, nie pozwala spać. Po każdym ataku czuję się słabo, nie mam siły wyjść po schodach.

Bardzo często łapię się na uczuciu, że najważniejszą rzeczą w moim życiu jet ŻARCIE. To, żebym codziennie mogła ŻREĆ i choć na parę minut - na moment samego jedzenia - zapominać o tym, że jedzenie rządzi moim życiem - że wkopołam się w to bagno.
Ponadto drugie bardzo przykre poczucie to wrażenie, że mogłabym zrobić wszystko w danej chwili, aby się nażreć. Nieważne co, nieważne że ktoś z moich bliskich akurat teraz prosi mne o pomoc, nieważne że mama płacze, nieważne że umówiłam się ze znajomymi, nieważne że już dawno zaplanowałam coś innego. Najważniejsze jest się w danej chwili nażreć. Mogę zrezygnować ze wszystkiego i olać wszystko, byleby się nażreć. To pragnienie, ten cel nieraz paraliżuje wszystko inne w moim życiu. Nałóg spycha na margines rzeczy rzeczywiście istotne dla mnie, dla mojego prawdziwego szczęścia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz