poniedziałek, 30 grudnia 2013

Dotrzeć do źródeł problemu?

Znowu potraktowałam swój żołądek jak śmietnik. Kolejny dzień z rzędu. Mój żołądek nie ma dna i granic. W takich chwilach, kiedy mam ochotę zwijać się z bólu z powodu przepełnienia, zadaję sobie pytanie: ,,ale dlaczego ja to właściwie robię?". Odpowiedź nie istnieje. Po prostu idę za tym wewnętrznym przymusem, przegrywam z pokusą.

Ludzie, którzy poradzili sobie z zaburzeniami odżywiania (bądź uśpili swoje skłonności do nich, bo twierdzę, że skłonności się ma na całe życie) zawsze mówią, że najistotniejsze w tym wszystkim było dotarcie do źródeł problemu, które leżą w psychice, w sposobie myślenia, w emocjach.
Często mówi się o niskiej samoocenie i samotności jako o najczęstszych przyczynach problemów z jedzeniem wśród młodzieży. Ponadto podaje się różnorakie problemy rodzinne, nałogi rodziców i brak akceptacji wśród rówieśników.

Nie mam pewności, czy aby na pewno tak właśnie jest, że trzeba wykryć w swojej głowie ten wzór na zaburzenia odżywiania. Na pewno zawsze problem jest INDYWIDUALNY w przypadku każdej z osób, a ponadto ZŁOŻONY i jest wynikiem nałożenia się kilku przyczyn. Sądzę, że jeśli mówimy o przyczynach to nie można ograniczać ich jedynie do tych psychologicznych (emocjonalnych), ale także należy uwzględnić te biologiczne. Wszak organizm człowieka rządzi się pewnymi prawami. Na przykład żywność wysoce przetworzona zawierająca pewne składniki chemiczne powoduje hamowanie wydzielania leptyny - hormonu odpowiedzialnego za uczucie sytości. Warto znać pewne mechanizmy jakie zachodzą a naszym ciele. Nie wątpię, że istnieją choroby i pewne uwarunkowania biologiczne, sprzyjające powstawaniu zaburzeń odżywiania. To, że z anoreksji łatwo przejść w kompulsywne jedzenie bądź bulimię, nie jest przypadkiem, ale raczej zasadą.

Być może gdy dotrę do najważniejszych źródeł problemu, które teraz pchają mnie ku nadmiernemu jedzeniu, to będę potrafiła na długo cieszyć się wolnością od obżarstwa? Upatruję wielkiej nadziei w takim rozwiązaniu i będę się o to gorąco modlić.

Miesiące walki z obżarstwem przyniosły już trochę wniosków na temat domniemanych przyczyn moich problemów z jedzeniem. Moja początkowa anoreksja, obsesja jedzenia mało, uzależnienie od głodu, uwielbienie swojego wychudzonego ciała, perfekcjonizm w jedzeniu, trzymanie się ZAWSZE swoich rygorystycznych reguł - to jest główna przyczyna, która wprowadziła mnie w nałóg jedzenia. Wygłodzony organizm domagał się jedzenia. Chciałam udowodnić sobie i innym, że wcale nie mam anoreksji. Zaczęłam jeść dużo. Nie umiałam już normalnie. Napadałam na jedzenie. Gwałtownie przytyłam. Konsekwencją przytycia był wstyd, nielubienie swojego obicia w lustrze i brak akceptacji swojego wyglądu. Konsekwencją ataków był potworne wyrzuty sumienia, złość na siebie, brak zrozumienia co się ze mną dzieje.. Byłam w błędnym kole obżarstwa i ponownego ograniczania jedzenia. Każdy dodatkowy kilogram chciałam zrzucić. Zaczęłam interesować się odchudzaniem, sposobami na schudnięcie. Moje myśli krążyły tylko wokół jedzenia. Koło kręciło się dalej.

To opis tego co było.. mogłabym go bardziej rozbudować, uwzględniając jeszcze moje duchowe przeżycia w tym czasie i odnosząc się do relacji z Bogiem. Ale może innym razem.. :)

Tak bardzo się cieszę, że zrozumiałam mechanizm błędnego koła i tą ewidentną przyczynę.

Ale dlaczego teraz dalej się obżeram? Gdzie są te psychologiczne przyczyny?!
Nie mam niskiej samooceny.
Nie czuję się samotna. Mam wokół mnóstwo wspaniałych ludzi i Boga. Człowiek wierzący zawsze ma Boga, więc nigdy nie jest samotny.
W mojej rodzinie nie ma żadnych patologi.

To co teraz uważam za możliwe przyczyny to:
- moje cechy osobowości - ambitność, stawianie sobie wysokich wymagań, perfekcjonizm w pewnych sferach życia (obsesja robienia czegoś z nadmierną dokładnością)
- przymus bycia szczupłą, nieustanne dążenie do szczupłej sylwetki, może nie rzeczywiste, ale podświadome (nie cierpię tego swojego wrodzonego przymusu i zawsze w sercu urasta mi wielki sprzeciw wobec przywiązania do tak przyziemnej sprawy, jak wygląd)
- brak przyzwolenia na negatywne emocje (może jest tak, że nie umiem przeżywać silnych emocji i zawsze chcę je odreagować jedzeniem? wtedy pojawia się przymus jedzenia). Nie powinnam myśleć, że samo odczuwanie negatywnych emocji jest czymś złym i postrzegać ich w kategoriach mojej winy.
- nieustanna potrzeba kontrolowania czegoś, zbyt dużego koncentrowania swojej uwagi nad pewnym skrawkiem rzeczywistości (też mam w sobie taki przymus i nie wiem skąd on się wziął).

Na dziś tyle wniosków i domniemanych przyczyn.

Nie chcę zbytnio analizować, bo nie lubię egoistycznie krążyć wśród swoich problemów, ale może właśnie tędy droga, by przyjrzeć się sobie i spróbować zrozumieć te mechanizmy doprowadzające mnie do sięgania po jedzenia w momencie, kiedy nie czuję fizycznego głodu?

Może nowy rok okaże się rokiem przełomowym w kwestii mojej walki z obżarstwem?

Nie, mogę dłużej niszczyć swojego zdrowia. Nie chcę tracić cennego czasu życia na swój nałóg.

Dotrę do źródła. Odnajdę je. Uda się. Musi się udać! Walczę o życie. O swoje zdrowie fizyczne. I wyzwolenie mojego ducha.

niedziela, 22 grudnia 2013

Niech miłość nie gaśnie

W ostatnich kilku dniach przekonałam się do czego jestem zdolna. Potrafię nie iść na zajęcia na uczelnię, żeby tylko się najeść. W pierwszy dzień, gdy to zrobiłam - z mej pamięci wyleciała karta sprzed kilku miesięcy, kiedy to przez ataki obżarstwa opuszczałam dni w szkole. Wyleciała i stanęła mi przed oczami. To były czasy wielkiej bezsilności.

Kilka dni temu znowu niesłusznie zaufałam sobie - że potrafię być sama w domu z jedzeniem. Sama wybrałam opcję, żeby być wtedy sama i nie było to z góry planowane obżarstwo, chciałam więcej czasu przeznaczyć na naukę.
Jednak już wieczorem, dzień wcześniej, kiedy wiedziałam, że rano będę kilka godzin sama, w mojej głowie zaczęły się dziać dziwne rzeczy.. Przyszła DZIKA RADOŚĆ, ,,Będziesz sama w domu z jedzeniem. Hura! Będziesz mogła jeść co chcesz, jak chcesz i ile chcesz. Nikt nie będzie patrzył. Hura. Poczujesz tą ulgę!!!" Za tą przeklętą pokusą przyszła NIECIERPLIWOŚĆ takie coś dziwnego, co zawsze mam przed atakiem.. Żeby to nastąpiło NATYCHMIAST, teraz, już. Jakby nie mogła czekać. Jakbym mogła oszaleć z niecierpliwości.
ALE JA NAPRAWDĘ NIE CHCIAŁAM i wraz z moją chęcią odparcia pokusy przeszedł STRACH przed sobą. Wielki strach przed tym, co się stanie, kiedy obudzę się następnego dnia. Nie mogłam zasnąć z tych emocji. A obawy się sprawdziły.
To był dzień kilkakrotnego obżarstwa.. Rano, w południe, wieczorem..  Mój stan ducha sięgnął dna. Przyszło poczucie niemożności zrobienia czegokolwiek. Rozpacz. I godziny przesiedziane z oczami wlepionymi w ścianę.

Nie wiem jak ja to zrobiłam, ale następny dzień był już wolny. Poszłam biegać. Nie patrzyłam na to, że boli mnie brzuch. Trening był w planie i musiał się odbyć. Tego potrzebowałam, aby pozbyć się tego ,,napięcia", który znowu chciał zapędzić mnie w ciemną dolinę spychając na margines moje życie.

Potem była Spowiedź. Boże przebaczenie. I przebaczenie sobie samej (choć nie wiem na ile do końca).

Idą święta - tak bardzo się cieszę na ten piękny czas, kiedy to rozważamy narodziny Jezusa i uświadamiamy sobie, że nasze serca mogą być Jego mieszkaniem. I dostrzegamy Boga w innych ludziach.
Oby tylko obżarstwo nie zabrało mi radości z tego czasu i nie zgasiło mojej miłości, którą mam ofiarować innym..

Poza tym na przerwę świąteczną mam mnóstwo nauki. Wielkimi krokami zbliża się sesja.
Gdy się obżeram nie potrafię się uczyć, bo mój umysł ograniczony do myślenia o kolejnej porcji posiłku, jest zamknięty na widzę jako taką.

Dziś zawierzając Bogu wszystkie sprawy - nie tylko chorobę - ale małe i jeszcze mniejsze, wsłuchuje się w słowa św. Jana:
,,Umiłowani, miłujmy się wzajemnie,
ponieważ miłość jest z Boga,
a każdy, kto miłuje,
narodził się z Boga i zna Boga.
Kto nie miłuje, nie zna Boga,
bo Bóg jest miłością.
W tym objawiła się miłość Boga ku nam,
że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat,
abyśmy życie mieli dzięki Niemu." 1 J 4,7-9

Bądźmy pełni miłości na te Święta. Pełni sercem.
Wesołych Świąt!

piątek, 6 grudnia 2013

Życie jest walką

Historia znowu zatoczyła koło. Ostatnie dwa dni ataków przypomniały mi moje najgorsze chwile zmagań z obżarstwem. Z przykrością uświadomiłam sobie dziś, że moje nowe miejsce zamieszkania jest kolejnym miejscem, które kojarzy mi się z moimi schematami żarłoka. Na początku studiów to była nowa przestrzeń, gdzie miałam, jak mi się wówczas wydawało, rozpocząć nowe życie i oderwać się od przykrej przeszłości z chorobą. Teraz te pobliskie sklepy znają już moje zakupy z nerwowymi rękami za ostatnie pieniądze. Panie w piekarni wiedzą, że czasami robię dziwnie wielkie zakupy. Te ulice znają moje cele i podążania za nałogiem. Mój pokój zna zapach obżarstwa i przekręcanie kluczyka, gdy zamykam się w nim, aby nikt nie przyłapał mnie na żarciu.

Tam gdzie jestem ja, tam jest obżarstwo. Trudno mi wskazać miejsce, które nie pamięta moich ataków..

Czy powinnam pytać dlaczego jest znowu jest źle i dlaczego historia zatoczyła swe koło?

Czy odpowiedzią jest, że życie jest walką? Każdy przecież walczy z grzechem, z ludzkimi słabościami. Na tym polega życie. Nie może być łatwo i przyjemnie skoro nagrodą ma być niebo - wieczne obcowanie z Bogiem. Czy to nie nasze starania, a nie rezultaty, są miarą naszej miłości? Może to właśnie ze starań - trudu, jaki włożymy w pracę nad sobą - zostaniemy rozliczeni? Rezultaty nie odzwierciedlają rzeczywistej pracy, bo każdy startuje z innego punktu, w innych okolicznościach, a w dodatku z innym wyposażeniem. Nie można od tak po prostu sądzić kto ma gorzej, kto się mniej czy bardziej stara. Miłość nie podlega ocenie.

By każdy z nas mógł powtórzyć za świętym Pawłem:
,,Stoczyłem piękną walkę, bieg ukończyłem, wiary dochowałem. Teraz już czeka mnie wieniec sprawiedliwości. W owym Dniu poda mi go Pan, sprawiedliwy Sędzia, a poda nie tylko mnie, ale wszystkim, którzy umiłowali Jego przyjście."
2 Tm 4,7-8