środa, 11 lipca 2018

Kiedy można mówić o wolności od zaburzeń odżywiania?

Długo nie pisałam, ale to znak, że w kategorii "ja i jedzenie" jest aktualnie dobrze. I nawet nie sądziłam, że tak dobrze może być! To niesamowite! Życzę sobie, by tak było już zawsze, bym nigdy nie chciała wracać i nie wróciła do bagna, które przeszłam...

Teraz lubię wracać do tekstów z tego bloga, kiedy mam inne problemy i potrzebuje zmotywować się do większej wytrwałości i pracy nad sobą. Gdy uświadomię sobie, że przecież wygrałam z nałogiem, to znacznie łatwiej jest poradzić mi sobie z innymi trudnościami. Jednak nie chce mówić, że to ja wygrałam, bo nie stało by się to, gdyby nie Pan Bóg - rzecz jasna - oraz odpowiedni ludzie, których On postawił na mojej drodze. Teraz, kiedy myślę, że nie umiem sobie poradzić z jakąś moją słabością, przed oczami staje mi obraz mnie pochłaniającej w szkolnej toalecie całą górę słodyczy, nie panującej w żaden sposób nad swoim apetytem...

Ale kiedy tak naprawdę stałam się wolna? Długo zastanawiałam się nad tym, jak można rozpoznać moment, gdy dana osoba jest już wolna od zaburzeń odżywiania. Oczywiście, to nie dzieje się nagle - to proces bardzo rozległy. I przez długi czas, byłam w momencie, kiedy było już lepiej, ale jeszcze niezupełnie, jeszcze bywały gorsze dni i ciemne chmury na horyzoncie. Był czas, gdy chciałam już móc sobie powiedzieć "jestem wolna", ale w głębi duszy czułam, że to za wcześnie na takie deklaracje. Nie miałam śmiałości określać siebie mianej "wolnej", gdy tak naprawdę jeszcze zdarzały mi się mniejsze ataki obżarstwa raz na jakiś czas. I jeszcze kilka miesięcy temu bywało tak, że kupiłam chleb i byłam w stanie zjeść cały naraz. To miało miejsce zwykle podczas towarzyszących mi trudnych emocji. To już nie był typowy przymus jedzenia, ale jednak nie panowałam nad sobą. Z takimi sytuacjami poradziłam sobie w dosyć prozaiczny sposób. Nie kupowałam chleba, ale tylko bułki i to tyle, żeby mieć na jeden czy dwa razy, by po prostu nie mieć dużo przy sobie. 

Ataki obżarstwa stawały się coraz mniejsze i następowały coraz rzadziej i rzadziej.. aż do teraz, kiedy nawet nie pamiętam, jak dawno był ostatni. Owszem, po dużym wysiłku fizycznym, na przykład maratonie zdarzyło mi się zjeść całą małą pizzę naraz, ale uważam, że czasem można zjeść więcej i jest to normalne pod warunkiem, że jest spowodowane dużym głodem, a nie potrzebą emocjonalną. 

No ale przejdę do sedna dzisiejszego posta. Jak rozpoznać, że jesteśmy wolni? Jakie są symptomy tego, że jesteśmy na zdrowej drodze i skutecznie radzimy sobie z zaburzeniami odżywiania?

1. Brak przymusu jedzenia.
- brak tej okropnej chcicy by rzucić się na jedzenie i pochłonąć całą zawartość lodówki naraz...
Sądzę, że ten okropny ciężki do wytrzymania przymus (pewnie podobny do tego, co czują alkoholicy) z czasem nachodził mnie coraz rzadziej i był coraz mniejszy, dzięki wielotorowej walce z chorobą.

2. Brak zależności między emocjami a jedzeniem
- nie sięganie po jedzenie w przypadku silnych emocji "niewygodnych emocji" by sobie ulżyć, by się pocieszyć, by zabić pustkę w sobie, by uciec od problemów, by się ukarać itp.
To jak dla mnie drugi najważniejszy znak. Oczywiście nasz organizm jest mądry i rzeczą normalną jest, że niektórzy nie mogą jeść w przypadku dużego stresu (mi też czasami się to zdarza), ale to co innego.

3. Brak wyrzutów sumienia po jedzeniu
- umiejętność normalnego zjedzenia obiadu i to niekoniecznie tego super dietetycznego / zdrowego bez poczucia winy, że się zjadło za dużo albo za mało zdrowo..

4. Nie przywiązywanie zbytniej wagi do jedzenia
- brak przesadnej analizy w głowie tego, co, kiedy i ile się zjadło
Tutaj chodzi o odpowiednie wyważenie tego, jak ważnym tematem jest dla nas jedzenie. Czy żyjemy, żeby jeść czy na odwrót? Jeśli jedzenie zaprzątuje większą część naszych myśli, to jest niedobrze. Natomiast gdy w umiarkowany sposób troszczymy się o to, co jemy i jakiej jakości jest nasze jedzenie, to jest okej. 

5. Akceptacja siebie
- brak przymusu odchudzania do wagi x
To jest bardzo trudne akceptować siebie i dla mnie jest i niezmiernie było trudne... Sądzę, że przy zdrowym stylu życia organizm sam dochodzi do wagi, która jest dla niego dobra i niepotrzebne są diety niskokaloryczne do tego.

6. Normalne jedzenie - racjonalne jedzenie (lub nazwij to po swojemu jak chcesz)
- pojmowanie jedzenia jako paliwa dla organizmu, ale też czegoś co ma smakować i cieszyć samo w sobie
To już tak bardzo ogólnie styl życia - zdrowy styl życia, gdzie ważne jest zdrowe jedzenie, ruch i zdrowe myśli. Gdzie nie ma miejsca na "diety", głodzenie, obżeranie czy obżeranie na przemian z głodzeniem, nie wspominając już o prowokowaniu wymiotów.

Te 6 punktów uważam za główny wyznacznik wolności od zaburzeń odżywiania. To tylko moje spostrzeżenia z perspektywy mojego doświadczenia. Nie jestem psychologiem ani żadnym specjalistą, który zna się od fachowej strony tematu - rzecz jasna. 

"Wy zaś, bracia, powołani zostaliście do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności jako zachęty do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie!"
Ga 5,13