wtorek, 27 sierpnia 2013

Życie w kratkę

Moje życie jest życiem w kratkę. Dni wolności są przeplatane dniami zniewolenia. 
Abstynencja i brak abstynencji.
Normalne jedzenie i obżeranie do granic możliwości.
Życie w normalności i życie w ZATRACENIU

To w jakim jestem stanie ducha, w znacznej mierze uzależnione jest od tego, czy trwam w abstynencji czy nie. Czasami tylko sprawa jedzenia staje się wyznacznikiem mojego samopoczucia i tego jak wygląda mój dzień. Inne problemy wydają mi się błahostkami na tle uzależnienia. Moje życie całe podporządkowane jest jednej sprawie. Sprawie jedzenia. I to mnie przeraża. Ale taka jest prawda. Muszę stanąć w tej prawdzie przed sobą.

Gdy się obźeram zalewa mnie ciemność... Tracę jakby zdolność rozsądnego myślenia. Cały świat widzę w ciemnych barwach.. Nie ma radości, jest smutek, rozpacz, przygnębienie, niechęć do wszystkiego... W duszy pozostaje ból, niezgda na swoje życie i wołanie o pomoc... Poczucie braku kontroli nad swoim życiem i wstręt do własnego ciała towarzyszą mi tak silnie, że gaśnie we mnie miłość. Obowiązki zostają zaniedbane. Inni ludzie przestają się liczyć, zostaję ja sama ze swoim grzechem.. Jestem w ciemnej dolinie.

Gdy udaje mi się powstrzymać od ataków obżarstwa, życie toczy się normalnym torem. Jest we mnie radość życia. Skupiam swoją uwagę na czynieniu dobra. Mam wiele chęci do życia... Jest we mnie wiele energii do działania. Nie patrzę z obrzydzeniem na własne ciało. 

Nie mam żadnej korzyści z obżarstwa i mam same korzyści z abstynencji. Wniosek prosty i klarowny, jednak ta moja ogromna świadomość go, nie powstrzymuje mnie...

Boże, ja juź nie chcę takiego życia.
To musi się kiedyś skończyć.
Nigdy nie przestanę MARZYĆ o WOLNOŚCI.
Choć moja nadzieja oscyluje, zbliżając się momentami do punktu zera.
Moja rozpacz zawsze spotyka Boga, który jest tą NADZIEJA.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Przerwać ciąg

Moje najważniejsze zadanie na teraz to przerwać ciąg obżarstwa, który trwa już ponad tydzień.. Wczoraj prawie udało mi się cały dzień przeżyć w wolności, dopóki późnym wieczorem nie otwarłam lodówki.. Nie wytrzymałam tego napięcia. Pomimo, że cały dzień powtarzałam sobie ,,tylko dziś musisz wytrzymać, jeszcze tylko parę godzin i pójdziesz spać".

Dziś rano postanowiłam sobie ruszyć w bieg...  I tak pięknie rozpocząć nowy tydzień. Ale niestety znowu jakaś chora siła zaprowadziła mnie najpierw do kuchni. Nie mogłam odpędzić natrętnych myśli o jedzeniu... I wytrzymać tego dyskomfortu psychicznego.
Mój żołądek już nie może.. Wszystko boli. A mi ciągle, bez przerwy chcę się jeść.

Czuję niemożność zrobienia czegokolwiek.
Jakby ktoś uwiązał mi ręce i nogi.
Pogrążona w jednym celu.
Zamknięta nałogiem.

,,Zmiłuj się nade mną, Panie, bom słaby." Ps 6,3

piątek, 16 sierpnia 2013

Biegnąć w stronę marzeń

Jednym z moim metod w walce z obżarstwem jest SPORT, a ulubioną dysycypliną sportową BIEGANIE. Właściwie to dzięki moim problemom z jedzeniem zaczęła się moja pasja biegania.
Tak, zdecydowanie mogę powiedzieć, że bieganie mnie pasjonuje. Widzę w nim niezliczoną ilość korzyści zdrowotnych i tych DUCHOWYCH jeszcze więcej. Sport uczy silnej woli, wytrwałości, szacunku do człowieka, siebie samego i własnego ciała. Ponadto jest genialnym sposobem na odstresowanie, a każdy człowiek potrzebuje rekreacji i relaksu.

Zaczęłam biegać rok temu - w zeszłe wakacje. I biegam już ponad rok, oczywiście różnie to było. Nie biegałam nigdy regularnie. Jeszcze nie doszłam do tego, by wyrobić w sobie tyle dyscypliny, by biegać według ścisłe ustalonego planu. Więcej by było moim biegów, gdybym nie miała ataków obżarstwa. Po ataku mam wypchany po brzegi brzuch, a jak wiadomo bieganie z pełnym brzuchem nie należy do zdrowych i przyjemnych zajęć. Ponadto po atakach przytłacza mnie smutek i poczucie bezsensu - niechęć do wszystkiego - do moich pasji. W stanie ogromnego smutku trudno m się przełamać i iść pobiegać.. Choć wiem, że to najlepsza rzecz jaką mogę wtedy dla siebie zrobić, by smutek ten minął.

Czasami myślę, że skoro bieganie tak mi pomaga to może, mam jakieś zadanie z nim związane do spełnienia?

Moim marzeniem jest przebiec półmaraton. Mój wymarzony dystans do pokonania. Nie chodzi o czas, tylko żeby biorąc udział w zawodach dotrzec do mety.. Poczuć tą euforię. Spełnić swoje marzenie. Zobaczyć że ja też mogę.

Do owej imprezy został mi miesiąc czasu.. Miałam już dawno rozpocząć przygotowania. Ułożyć plan treningów i biegać, ale niestety ostatnio kiepsko to wyszło.. Ataki zabrały mi bieganie... Wiele treningów, które miały się odbyć, nie odbyły się.

Może jeszcze uda mi się trenować regularnie przez najbliższy miesiąc i spełnić swoje marzenie?
Sama nie wiem, czy mogę tak wysoko mierzyć. Czy nie jest głupie myśleć, że dam radę... Zobaczymy. Jeśli przez najbliższy miesiąc uda mi się zredukować liczbę ataków, to mogę myśleć, że jest to możliwe.
Powierzam Bogu tę sprawę.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Zaraza z którą trzeba żyć?

Dotarłam na własnych nogach do Częstochowy. Pielgrzymka to wspaniale, piękne, ubogacające przeżycie... Bóg kolejny raz pokazał mi jak mnie kocha. Udzielił mnóstwo łask. Przyjaciele byli obok. Były wspaniale rozmowy, śmiech, refleksje.
Ale tak naprawdę najcudowniejsze dla mnie w tym wszystkim było to, że przez ten czas czułam skę WOLNA. Wolna od obżarstwa. Zmęczenie jakie czułam po każdym dniu pełnym nabityc kilometrów pieszo, było euforyczne. Czuję się wolna, kiedy nie mam przymusu jedzenia, nie ogarnia mnie poczucie utraty kontroli nad sobą. Nie mam chcicy, tego wewnętrznego napięcia i wrażenia, że jak się nie nażrę, to oszaleję.

Wróciłam z pielgrzymki w dobrym humorze, naładowana miłością.. radosna. I kolejny raz to wielka radość było okolicznością, kiedy znowu nastąpił atak. Już pierwszego dnia stałam pod lodówką, która otwierała się co 5 minut. Potem ból brzucha, rozpacz, przytłaczający mnie z wszystkich stron smutek.. Dlaczego znowu to samo? Dlaczego?

Ostatnio właściwie już nie szukam nowych metod walki i nie analizuję kolejnych złotych środków na moją przypadłość. Już nie mam czego próbować, tak myślę.

Są problemy, których nie można - nie trzeba - nie da się rozwiązać - zatem trzeba po prostu z nimi żyć. Radzić sobie z nimi, wykorzytsując wszelkie możliwe środki do złagodzenia ich, przy jednoczesnym uznaniu, że jest to ZARAZA, z którą trzeba żyć.
Może mój problem właśnie jest taki? Może nie powinnam już myśleć o tym, że kiedyś mi przejdzie? Tylko powinnam robić wszystko, by ataków było jaknajmniej i żyć z przekonaniem, że moja choroba to mój codzienny krzyż? Z drugiej strony zaś czy na grzech - nałóg można patrzeć w ten sposób? Przecież grzech jest złem, na które nie można sobie przyzwalać. Ale to już grzech, który jest chorobą.  Nie wiem.

Natomiast sam mój problem jest obsesją moich myśli. Zajmuje 90% wszystkich moich myśli. I to mnie przeraża. Gdy się obżeram, mój umysł jest zamknięty na wszystko inne. Obrastam w egoizm.



wtorek, 6 sierpnia 2013

Podporządkowanie życia nałogowi

Dwa dni i koniec. Wracam do punktu wyjścia.

Po niemal trzytygodniowym ciągu obżarstwa, wpadłam teraz w tak stan - bezsilnego przyzwolenia sobie na nadmierne jedzenie. Jakby mi już nie zależało. Jakbym nie walczyła. I całkiem nie wierzyła już, że mogę tego po prostu nie robić.
Robię wszystko w miarę normalne, nie daję po sobie znać, że się smucę. Właściwie nie ubolewam już nad tym, że znowu żrę, bo czuję, że nic na to nie mogę poradzić. Wychodzę do znajomych, zajmuję się obowiązkami, ale między tym ciągle napadam na jedzenie. Otwieram lodówkę automatycznie, gdy wracam do domu. Jem ukradkiem, nieraz w łazience. Byleby nikt mnie nie widział.
Różne miejsca ciała, dając mi znać swoim bólem, że robię im krzywdę. Żołądek, wątroba, trzustka. To zaś w plecach coś kłuje, nie pozwala spać. Po każdym ataku czuję się słabo, nie mam siły wyjść po schodach.

Bardzo często łapię się na uczuciu, że najważniejszą rzeczą w moim życiu jet ŻARCIE. To, żebym codziennie mogła ŻREĆ i choć na parę minut - na moment samego jedzenia - zapominać o tym, że jedzenie rządzi moim życiem - że wkopołam się w to bagno.
Ponadto drugie bardzo przykre poczucie to wrażenie, że mogłabym zrobić wszystko w danej chwili, aby się nażreć. Nieważne co, nieważne że ktoś z moich bliskich akurat teraz prosi mne o pomoc, nieważne że mama płacze, nieważne że umówiłam się ze znajomymi, nieważne że już dawno zaplanowałam coś innego. Najważniejsze jest się w danej chwili nażreć. Mogę zrezygnować ze wszystkiego i olać wszystko, byleby się nażreć. To pragnienie, ten cel nieraz paraliżuje wszystko inne w moim życiu. Nałóg spycha na margines rzeczy rzeczywiście istotne dla mnie, dla mojego prawdziwego szczęścia.

sobota, 3 sierpnia 2013

Niespodziewany atak

Wstałam dziś w dobrym humorze z myślą, że czeka mnie wiele wspaniałych rzeczy tego dnia.
Nic nie wskazywało na to, że zaraz mogę napaść na jedzenie... Nie czułam żadnego przymusu jedzenia. W myślach ciągle miałam malutką nadzieję, że sierpień bedzie czysty. Wystarczyła chwila nieuwagi - sięgnęłam po jedną kromkę chleba i jeden gryz dosłownie obudził we mnie to chore pragnienie... Nie mam świadomości ile zjadłam.. Czuje się okropnie, jak napchany balon. Tłusty, gruby, do niczego, bez kontroli nad własnym życiem. Jakby jakaś większa siła rządziła moimi ustami i rękami..

Zniewolona.
Zamknięta w piekle jedzeniowych doznań.

piątek, 2 sierpnia 2013

Zacząć od nowa

Wedle przekonania, że nie wolno się poddawać, bo kochać to znaczy powstawać, posatanawiam dziś znowu walczyć. Obudziła się we mnie kolejny raz WOLA WALKI, której ostatnio mi brakowało.
Bóg mi przebaczył, kiedy dziś uklękłam przy konfesjonale... Wszystkie brudy ze mnie wyszły...
 Ja też staram się przebaczyć sobie, choć nie jest to dla mnie łatwe. Ciągle się uczę tej miłości do siebie.

Dwa dni bez obżarstwa to piękna rzecz. To dla mnie bardzo dużo.

Dziś zapisałam się ma pielgrzymkę do Częstochowy. Po raz kolejny chcę Bogu zawierzyć mój nałóg. Po raz kolejny poprosić o wolność. Po raz kolejny włożyć mnóstwo wysiłku.
Nie chcę skupiać sie tylko na sobie, będę sie modlić w wielu innych intencjach. Zawsze miałam tendencję, by ograniczać mocno swoje myślenie do mojego problemu - mojego obżarstwa - moich zaburzeń odżywiania. Nie chcę tego robić, bo poza tym moim problemem jest w moim życiu cały ogrom innych spraw. To tylko jedna cząsteczka mnie, choć tak boląca i przynoszący najwięcej cierpienia - to jednak tylko jedna cząsteczka mnie.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Grzech a choroba

Czasami nie wiem jak to nazwać. Kompulsywne jedzenie, emocjonalne objadanie się, zespół kompulsywnego jedzenia, nałóg jedzenia.. Zaburzenia odżywiania. Różnie na to mówią. Nieważne. Wiadomo o co chodzi - człowiek je i nie może przestać...
Mi jednak najbardziej odpowiada nazwa OBŻARSTWO.  Tak najprościej jednym słowem przy wskazaniu, że to wielki grzech. Grzech, który jest chorobą. CHOROBĄ WOLI. Czyli jak to mi mówią duchowni, jeśli choroba to już nie grzech. GRZECH tak opanowuje człowiekiem, tak wzrasta w jego życie, umysł i działanie, że staje sie chorobą. NAŁOGIEM czy też UZALEŻNIENIEM.

Walczę z tą przypadłością od miesięcy. Ciągle szukam nowych sposobów, metod. Upadam i powstaję. Tak w kółko. Czasami mam juz serdecznie dosyć ,,Boże, nigdy z tego nie wyjdę, nigdy nie będę jeść normalnie, nigdy mi nie przejdzie". Jednak marzę, zawsze marzę o wolności od obżarstwa. To mojej największe marzenie.

Jeśli znajdą sie jakieś pokrewne dusze, które mają podobny problem, zapraszam. Piszcie, zawsze łatwiej jest walczyć w grupie. Jestem tu może też i dla Was, żeby Was wspierać.

Na zakończenie jeszcze jedno. Jestem chrześcijanką. Moja rada na wszytskie problemy zawsze brzmi  - ZAUFAJ BOGU, powierz Mu swój problem. Staram się tak postępować również z moim jedzenioholizmem. I gdyby nie Bóg na pewno już bym się poddała. Nie miałabym nadziei. Bo w Nim jest cała moja NADZIEJA.